Jeszcze jedno wspomnienie Chinatown i kolejna wariacja na temat pandowych słodyczy japońskich. Tym razem ciasteczka z mochi (餅). Bardzo słodkie, a najlepiej smakują jeszcze gorące - ciasteczka te kupuje się w formie surowej, następnie trzeba je usmażyć na głębokim oleju. A właściwe zanurzyć je na kilka sekund, ponieważ niemal od razu są gotowe.
Nie prezentują się być może pięknie, ale wyśmienicie smakują. W sumie nawet po usmażeniu musiałabym się nieźle wysilić, żeby ujrzeć w nich buźki pand... :)
A że tych cudnych stworzeń nigdy za wiele, mamy i pandowe wykałaczki w pomidorkach koktajlowych z bazylia, obok czarne oliwki i chlebek przekładany aromatycznym ciemnym miodem gryczanym.
A do przegryzania mamy świeżą słodką morelę oraz kalarepę. Wydaje mi się, że kalarepa jest traktowana po macoszemu trochę. Rzadko widać ją w przepisach. Może dlatego, ze najlepiej smakuje na surowo?
p.s. A smażone pandy ciasteczkowe w pudełku dla L. prezentują się tak:
urocze te ciasteczka - kawaii :)
OdpowiedzUsuńchętnie bym ich wypróbowała, czytałam kiedyś o mochi, że smaczne niebywale
a kalarepki jeszcze w tym roku nie próbowałam, muszę nabyć :))) Pyszne i zdrowe to Twoje bento.
Pozdrawiam
MOnika
Te ciasteczka były bardzooo słodkie i generalnie słodycze z mochi takie są - przynajmniej dla mnie. Najbardziej lubię lody obtoczone w mochi. :) Pozdrawiam
UsuńOjej, ale to musi być dobre :)))
OdpowiedzUsuńJest, tylko bardzo bardzo słodkie. :)
Usuń